Tuesday, July 25, 2023

huggies

 


Zostawiam na pamiątkę, bo taka była idea reinkarnacji tego bloga. I staram się, jako pesymistka, pamiętać jednak te dobre chwile. 

Jak na przykład wczoraj, przed drzemką popołudniową, jak zwykle zmieniałam K. pieluchę i po założeniu nowej oraz czystej piżamy, zapytałam się czy chce kiss kiss, a on oczywiście będąc w fazie no no, powiedział, że nie. Ok, nie namawiam, staram się respektować jego granice. Ale zaskoczył mnie tym, że chce się przytulać. Więc siedział na przewijaku, a ja stałam obok wtulona w niego i tak to trwało chwilę. Nawet nie odpuszczał, jak chciałam go podnieść i przenieść do jego łóżeczka, dalej chciał się przytulać - co się nie zdarza zbyt często, a nawet wręcz w ogóle. Mój prawie dwulatek, chcę zapamiętać tę chwilę.

Chociaż czasami irytuje mnie, jak potrzebuje mojej obecności do każdej czynności - ale tylko wtedy, kiedy jego tata jest obok, wtedy nagle preferuje, żebym to ja umyła mu zęby albo zmieniła pieluchę. Ale jak jesteśmy sami, to już wtedy pokazuje pełną dominację i tylko powtarza no no no i ucieka. Staram się pamiętać, że to taki etap, że to nie będzie trwało wiecznie (bo nic nie trwa), że muszę wziąć wdech i wydech, i odpuścić, ale czasami po całym dniu ogarniania domu, nie ukrywam, jest to męczące zadanie aby nie ulec emocjom. 

Zawsze kiedy łapię się na myśli, że K. jest do mnie przywiązany, po jakimś czasie okazuje się, że to co było kilka tygodni wcześniej, to nic w porównaniu do przywiązania jakie jest w tym momencie. Ostatnio bardziej się buntuje w czasie kąpieli, którą od tygodni, jak nie miesięcy, przygotowuje mu jego tata. To jest ich czas razem, kąpiel i mycie zębów, abym ja w tym czasie mogła skończyć kolację, posprzątać albo po prostu odetchnąć w samotności. A ostatnio, bardziej niż wcześniej, buntuje się i płacze przez cały czas, do momentu aż nie wyjdzie z łazienki i nie złapie mnie za rękę w salonie. Albo do momentu kiedy ja nie przyjdę do łazienki, aby potrzymać go za rękę, w czasie gdy jego tata opłukuje go z piany z mydła. Wcześniej bywało, że popłakiwał, jak tata go podnosił z krzesełka i wynosił do łazienki, ale później już był tylko śmiech i muzyka. Teraz rzadziej się to zdarza. 

A zdjęcie, jakie załączyłam, to z dzisiejszego porannego spaceru. K. był na rowerku biegowym, a ja będąc przezorną mamą (nadal to brzmi surrealistycznie), wzięłam wózek, na wypadek gdyby się jednak zmęczył. Chodziliśmy po okolicy tam, gdzie K. chciał, chociaż ten to chciał głównie poruszać się po ulicy niż po chodniku. Po ok 40 minutach się zmęczył, na szczęście dał się posadzić w wózku (co się nie zdarza często, zwłaszcza bez formy przekupstwa, a tym razem udało się bez żadnych negocjacji). Rowerek na szczęście zmieścił się pod wózkiem, daleko od domu nie byliśmy więc na spokojnie udało się wrócić. Po drodze dałam mu ciasteczko (niby bio, niby dobre dla dzieci, ale nadal z cukrem..) i oczywiście oczy mu się rozświetliły i tylko powtarzał cookie cookie. Ale co się dziwić, że lubi słodkie, ma to po swoich rodzicach, niestety. 

A teraz słyszę, że wybudził się ze swojej drzemki, więc tyle na dziś. Urocze jest to, że bawi się moim misiem, którego dostałam z fabryki misiów Smyka kiedy miałam 12 lat (czyli miś ma 18lat!) i pandą jego taty, który też jest w podobnym wieku.