Mój słodki łobuz kończy 2 lata.
To prawda co mówią. "Days are long, but years are short".
Zwłaszcza ostatnio dni się dłużą, gdy K. płacze z niezrozumiałego dla mnie powodu. Staram się czytać jak najwięcej się da, o wychowywaniu i rozumieniu dzieci, ale kiedy przychodzi co do czego, nie jest mi łatwo korzystać z wiedzy, którą nabyłam. Albo z informacji, które dopiero co mi mignęły przed oczami. K. uczy mnie cierpliwości, zrozumienia i staram się pamiętać, że jest tylko dzieckiem i jego bezwarunkowa miłość nie trwa ani wiecznie ani nie jest dana na zawsze. Staram się chłonąć momenty i pamiętać o nich jak najdłużej się da.
Jak np. fakt, że K. bacznie obserwuje co się wokół niego dzieje. Oczywiście, nie jest to zjawisko unikalne, ale jako rodzic, myślę, że moje dziecko jest najmądrzejsze. K. wyłapuje coraz więcej słów w różnych językach i na ten moment, w 90% rozumiem co mówi. Jeszcze. Z nowych słów jakich nauczył się mówić w ostatnim czasie, w miarę poprawnie i nie po swojemu to:
- all done
- tv
- apple
- baby
- black
- white
- pink
- purple
- blue
- an (po wietnamsku, jeść)
- mui (po wietnamsku, nos)
- coco
- two
- four
- five
- boobie
- sorry
- burp
- stop
- tay (po wietnamsku, ręka)
Pozostałych słów nie wymieniam, bo już znał, ale widzę, że teraz coraz więcej i więcej rozumie, ale nie koniecznie umie powtórzyć słowa (jak np. fakt, że powie cookie, ale please nie przejdzie przez gardło)."Go" to nadal dla niego synonim "green", tak jak "stop" to "red". "Woof woof" to dog, "minah" to "Cat", "E-I-E-I-O" (z piosenki old mcdonlad had a farm) to "pig".
Zaczyna czuć dyskomfort, kiedy ma pełną pieluchę i informuje mnie o tym. No chyba, że jest zbyt zajęty zabawą i ja zauważę, że coś mu wisi w kroku. Wtedy krzyczy "no no no" i albo ucieka, albo mnie odpycha od siebie.
A i odkąd nauczył się mówić "no", czyli od naszej majowej wizyty w Polsce, coraz częściej i częściej mówi "no". Dosłownie w ostatnich dniach nie mówi nic innego. To jego reakcja na wszystko co powiem, od "pora jeść" do "ej, jak tak robisz, to mnie boli". Mam nadzieję, że to tylko taki etap, bo często właśnie po "no" jest płacz. A ja często tracę cierpliwość, niestety. Ale jednocześnie jak najczęściej staram się później przepraszać za swoją reakcję i tłumaczyć mu, że nie zachowałam się odpowiednio, że ma prawo do swoich emocji i że przykro mi, że straciłam kontrolę nad sobą.
Liczę, że to rozumie lub że wkrótce zrozumie.
Nie ma dnia, abym nie myślała o innych mamach i zastanawiała się jak one sobie radzą. Jak być mamą i nie zatracić siebie, cokolwiek to znaczy. Zwłaszcza myślę o mamie P., jak ona radziła sobie z czwórką dzieci, gotując każdego dnia inne danie, dla sześciu osób! Przynajmniej 1-2-3 posiłki przez 10 lat. I wychowując ich. I ogólnie prowadząc gospodarstwo domowe. Ja, po zrobieniu klopsików w sosie grzybowym (nota bene, bardzo dobrych, w życiu tak mi dobrze sos nie wyszedł) i upieczeniu muffinek czekoladowych z okazji urodzin K., czuje się wypruta.
Macierzyństwo jest dla mnie bardzo trudne. W wielu kwestiach czuję się osamotniona, chociaż mam koleżanki, które też mają dzieci, ale wiem, że one mają znacznie większe wsparcie i nie czuję, aby mnie rozumiały w niektórych kwestiach. Ale "pocieszam się" myślą, że (choć nie powinnam porównywać) K. na tle innych dzieci, może nie jest geniuszem, ale nie odbiega od nich znacząco. Rozwija się w podobnym tempie i to mi daje ulgę, że idzie mi chyba całkiem nieźle.
Nie chcę, żeby to zabrzmiało, że przypisuje sobie wszystkie jego sukcesy swojemu stylowi wychowywania, wiem, że to w głównej mierze zależy od jego osobowości i inteligencji. Ale chcę myśleć i pamiętać, że daje mu wystarczająco dobre narzędzia do rozwoju i że nie hamuje jego możliwości. Chciałabym móc dać mu wszystko, czego pragnie i potrzebuje. Być wsparciem i świadkiem jego sukcesów. Ta nasza przygoda trwa już 2 lata i mam nadzieję, że niezależnie od okoliczności, będę dla niego wystarczająco dobrą mamą. Że będziemy mieć lepsze relacje, niż ja z moimi rodzicami.
Wszystkiego najlepszego mój łobuzie. Bądź szczęśliwszy od nas wszystkich.