Już wiem na tym etapie, że to będzie dość długi i prawdopodobnie edytowalny post. Edytowalny w tym sensie, że będę z biegiem czasu dodawać nowe wspomnienia związane z tym słowem. Mama.
Kim jest mama? Jaką pełni rolę? I czy tak istotną?
Chociaż nie wiem od czego zacząć. Od tego, że sama jestem mamą? I jak abstrakcyjna jest ta rola dla mnie, choć może powinnam powiedzieć surrealistyczna. Myślę, że to dlatego, że żyję jak robot, zwłaszcza w kraju, za którym szczerze nie przepadam. Robię rzeczy mimowolnie, mechanicznie. Jest mały człowiek, który jest zależny ode mnie, zwłaszcza w ostatnich dniach, nie odstępuje mi prawie na krok. Wiem, że muszę o niego dbać, zmienić pieluchy, zapewnić rozrywkę, odżywić, pilnować okien aktywności i drzemek etc etc. Ale jak się łapię na tym, że JESTEM CZYJĄŚ MAMĄ. To ta myśl zaskakuje mnie tak samo mocno, jak w pierwszej chwili gdy odkryłam, że jestem w ciąży. Niewiele się od tamtego momentu zmieniło, a jednocześnie tak wiele. Gdy widzę zdjęcia znajomych, w moim wieku lub nieco młodszych, z ich dzieckiem/dziećmi to moja pierwsza myśl: nie jesteś za młoda/y? Mimo, że jesteśmy (prawie) rówieśnikami i ja też mam dziecko. Mam pełną świadomość odpowiedzialności za mojego K., że nie chcę popełniać błędów moich rodziców i być jak najbardziej dostępna emocjonalnie. Ale jest to ciężka praca, dalej popełniam błędy i mimo wszystko, dalej szokuje mnie, że jestem mamą.
Z całą pewnością, odkąd jestem w tej roli, moje zdanie na temat macierzyństwa i ogólny światopogląd jest inny, niż wcześniej. Na pewno dopiero teraz mam pełną wiedzę i świadomość tego, jak ciężka jest ta niewidzialna praca. Wcześniej niby to też wiedziałam, chociażby podświadomie, ale nie byłam zielonego pojęcia, ile wysiłku stoi za macierzyństwem. Jaka to z reguły jest samotna podróż i ilu poświęceń wymaga. Nie ma dnia, abym nie myślała o różnych mamach moich bliższych lub dalszych znajomych. Jak one sobie radziły, kiedy nie było tak dostępnej wiedzy(bo nie było sieci) albo presji lub głosów innych matek, że im też jest ciężko.
Życie to jest sztuka wyboru. I ja każdego dnia, staram się wybierać jak najlepiej. Staram się wybierać K. ponad moje potrzeby, a jednocześnie pamiętać, że przecież ja też jestem ważna. Staram się wybierać spokój i opanowanie, mimo, że przed chwilą, gotowa byłam rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Wybierać mniejsze zło kosztem.. no właśnie. Kosztem czego? Bo tu już znowu wchodzi moja wątpliwość i kwestionowanie gdzie leży granica. Granica rozsądnego zachowania a byciem konformistką. Granica odpuszczania a wychowania. Tego typu dylematy. Jak wspomniałam wcześniej, czuję silną potrzebę myślenia o cudzych mamach. Jak je odbierałam w dzieciństwie, a jak teraz. Potrzebę porównywania się do nich, potrzebę dostrzegania i kwestionowania różnych decyzji/momentów/ogólnego zachowania. Część z nich, którą podziwiałam i brałam na swój wzór, z perspektywy czasu, chyba była samotna. Tak mi się wydaję, bo raczej nie dane będzie mi się ich zapytać lub doczekać się szczerej odpowiedzi. No bo kto chciałby się przyznać do porażki? Albo do tego, że mogło podjąć lepsze decyzje? Albo po prostu, że się było samotną i nieszczęśliwą w macierzyństwie. Do dziś wypieram od siebie myśl albo ogólny proces żałoby związanej z poronieniem. Racjonalizuje każdy etap tego doświadczenia i nie dopuszczam do siebie myśli, że mogę być smutna z tego powodu, wiedząc, że inni mają gorzej. Może kiedyś ten smutek rozjedzie mnie jak rozpędzone auto albo i nie, bo czasami do perfekcji opanowuje sztukę obojętności. Choć szczerze mówiąc, miewam chwile, że przeraża mnie moja obojętność i nieumiejętność posiadania emocji na dany temat. Ale raz jeszcze, szybko to sobie racjonalizuje i życie trwa dalej.
Moja mama. Od najmłodszych lat jestem świadoma, że jest daleka od ideału. Nie wiem czy to wynika z tego powodu, że wychowałam się w rodzinie Wietnamskiej, więc krytyka jest na poziomie dziennym czy po prostu byłam na tyle dojrzała w młodym wieku, że dostrzegałam jej wady. Po prostu już jako dziecko, wiedziałam, że nie jest najlepsza. Nie jest najładniejsza. Nie jest najcieplejsza. Nie jest po prostu naj. Ale widzę i podziwiam ile w życiu przeszła, żeby być tu gdzie jest. Ile musiała poświęcić, ile odwagi i determinacji od niej wymagało, ile przeszkód miała na swojej drodze. Wiem, że nigdy nie będę taka jak ona. W dobrym i złym znaczeniu. Jako jej córka, jestem w stanie dużo zrozumieć, dużo sobie wytłumaczyć. Ale jako mama? Nie jestem w stanie wielu rzeczy jej wybaczyć ani zapomnieć. Też dlatego, że nikt mnie tego nie nauczył. Ale głównie dlatego, że nadrzędna rola mamy to ochrona dziecka. A ja nie do końca czułam się chroniona, na pewno nie we wszystkich aspektach życia, nie w tych najważniejszych. Oczywiście moja mama zapewniła mi wszystko co potrzebowałam, co wg niej potrzebowałam z kwestii materialnych. Mogłabym również ją obwinić o każdą moją życiową porażkę (tak samo mojego tatę), ale chyba jestem na takim etapie(dorosłość), że muszę wziąć odpowiedzialność za siebie i sama siebie naprawić, aby nie kontynuować tej traumy rodzinnej. Doceniam to, że moja mama się stara. Nie tak jak bym tego oczekiwała, mimo że staram się mieć jak najmniejsze oczekiwania, ale ogólnie rzecz biorąc się stara. To tylko moje domysły, ale chyba w miarę akceptuje mój sposób macierzyństwa, moje zasady. Fakt, że kontakt z wnukiem to przywilej a nie prawo. Może ma też świadomość, że w momencie w którym ja poczuję zagrożenie, jestem w stanie realnie odciąć się od niej i pozostałych ludzi, aby zapewnić sobie i mojemu dziecku ochronę. Wysyła nam rzeczy, które sama zamawiam albo o które proszę, aby nam kupiła - przyznaję, że czasami nie doceniam tego gestu, ale potrzebuje po prostu przypomnienia od świata, że nie każda babcia chce pomagać. Czasami o tym zapominam. Moja mama ma wiele wad i nie czuję nawet połowy wsparcia, którego od niej potrzebuję i raczej mam świadomość, że nie mogę w pełni na niej polegać, ale chcę aby K. miał dzieciństwo, którego ja nie miałam, czyli w tym przypadków kontakt z babcią i dziadkiem. Myślę, że przez to, że sama nie miałam kontaktu z dziadkami i nie dorastałam wśród babć i dziadków sprawiło, że nie umiem się odnaleźć? Albo po prostu tolerować starszych ludzi. Tak to sobie właśnie tłumaczę. Wiem, że to ludzie z krwi i z kości, z mniej lub bardziej ciekawą historią, wiedzą do przekazania. Ale ja po prostu nie odnajduję się w ich towarzystwie.
Jeśli miałabym chronologicznie wymieniać mamy, które zapadły mi w pamięć to chyba w pierwszej kolejności powinna znaleźć się mama Karola.
Mama Karola, pani Agnieszka, to mama, która wydawała mi się, być zawsze ze wszystkim na bieżąco, w kwestiach swoich dzieci. Zawsze aktywna na tle klasy, aby wziąć udział w wycieczkach czy innych zorganizowanych wydarzeniach, na których był potrzebny dodatkowy rodzic. Pamiętam, że bardzo mu zazdrościłam Karolowi takiej mamy. Uśmiechnięta, wyluzowana i z racji, że mieszkaliśmy w jednym bloku, a ja i Karol byliśmy w jednej klasie, to czasami mnie odbierała ze szkoły albo zawoziła na czyjeś urodziny. Chyba raz nawet wzięła ode mnie plecak, żebym nie musiała nosić, ale wtedy czułam radość. Jakbym była jedną z nich. I Karol zawsze mógł z nią swobodnie rozmawiać i żartować, to było i jest coś dla mnie tak obcego. Ta więź. Z czasem nauczyłam się mieć podobny poziom swobody, ale z cudzymi mamami.
Kolejna mama, to mama Mai. Nigdy chyba nie zapomnę dwóch kulinarnych szoków jakie doświadczyłam w domu Mai i które wspominam z dużym sentymentem. Kanapka z szynką, pomidorem i szczypiorkiem oraz tort naleśnikowy ze szpinakiem. Pamiętam, że mama Mai, również pani Agnieszka, zawsze gotowała dobrze. Ale te dwie potrawy przypadły mi do głowy, core memory. Czułam się zawsze mile widziana u nich w domu, był taki etap, że Maja była moją najlepszą przyjaciółką, więc spędzałyśmy czas praktycznie codziennie razem, w szkole i poza nią. Mogłam u niej nocować, bawiłyśmy się na różne sposoby, a jej mama zawsze była w domu dbać o ognisko domowe. Pamiętam, jak Maja chwaliła się rysunkiem swojej mamy, która narysowała głowę konia i jak trudna jest to umiejętność. Nadal myślę, że to starsze pokolenie to chyba wszystko umiało, wszyscy chyba umieli rysować. Ale teraz, jak jestem starsza, mam też świadomość, że jej mama miewała gorsze chwile. Dużo gorsze niż bym podejrzewała i że ich relacja córka-matka, nie były zawsze dobre. Ale tego nie widziałam, kiedy byłam w podstawówce.
Z mamą Asi, panią Basią, nie mam zbyt wiele wspomnień albo skojarzeń. Pamiętam, że w pewnym momencie musiała być na diecie, ze względu na jakąś operację i byłam w szoku, że w związku z tym cała rodzina będzie się odżywiała jak ona. Albo przynajmniej jak mąż. Szok wynikał i dalej wynika tylko z powodu tego, że nie spodziewałam się takiego wsparcia dla niej. Coś, co każda z nas powinna doświadczyć, a nie zawsze doświadcza.
Mama Weroniki S., pani Ela, z kolei kojarzy mi się z elegancją. Teraz rozumiem, że to wiąże się z pewnym poziomem zarabiania, rodzajem rodziny w jakiej się wychowało etc etc. Ale wtedy postrzegałam ją jako panią, która pracuje w gabinecie dentystycznym i ma czas na fitness, ogólnie o siebie dba fizycznie, ale też podąża za modą. Nie rozumiałam tego stylu życia, ale teraz już wiem, że jest to coś, o czym wiele wiele kobiet marzy. Wyczucie gustu i umiejętność odnajdowania się w towarzystwie. Nie wydawała mi się być typową gospodynią domową, ale zdecydowanie odbiegała od norm. Teraz określałabym ją jako instamama. Zdrowe odżywianie (brak słodyczy w domu), styl życia i poczucie estetyki.
Zastanawiam się czy były jakieś inne mamy, które wywarły na mnie wrażenie, ale chyba nikt przed mamą P., panią Gosią, nie był. Chociaż dla mnie to była zawsze pani. Zawsze starałam się odnosić się do niej z szacunkiem i nie wiedziałam, jak się do niej zwracać, żeby pokazać, że czuję się dobrze w jej towarzystwie, ale "znam swoje miejsce" i nie chcę przekroczyć granicy. To mama, która jest moim wzorem, top of the top. Wiem, że idealizuję jej osobę, kojarzę historię jej dzieci, ich punkt widzenia, nieco odmienny od jej, ale mimo wszystko, jest mamą, którą sama chcę być. Mama czwórki dzieci, a różnica wiekowa pomiędzy nimi to średnio 2lata. Nie zazdroszczę ilości dzieci ani ilości gigantycznej pracy, jaką włożyła, ale podziwiam jak to przetrwała. To najcieplejsza mama, jaką spotkałam. Albo która sprawiła, że czułam się akceptowana. I żałuję, że nie dostrzegałam tego wówczas tylko doceniam to teraz, grubo po czasie. Pamiętam doskonale tę górę jedzenia jaką gotowała każdego dnia i zawsze była porcja dla mnie, przypadkowego dodatkowego dziecka. Mając świadomość ile musiała się nagotować, dalej nie jestem w stanie w pełni pojąć jak ona to robiła przez co najmniej 20 lat. Dzień w dzień. Pamiętam te dania: rolady, kluski śląskie, najróżniejsze zupy, mielone, schabowe, ilości ziemniaków w różnej postaci, ciast czy naleśników. Ile ona musiała się nastać przy tej kuchni i ile było sprzątania to wie tylko ona i jej dzieci. Pamiętam, że upiekła specjalnie dla mnie, oddzielną blachę sernika bez rodzynek, bo pamiętała, że nie lubię rodzynek w serniku. Fakt, że pamiętała doskonale, że nie mogę jeść krewetek i zawsze tego pilnowała, niezależnie od tego czy byliśmy w restauracji w Polsce czy zagranicą. Zawsze mnie wspierała i dopingowała - nawet przyszła do mojej pracy z ulubioną bezą, bo pamiętała jaką i gdzie lubię i chciała celebrować moją pierwszą pracę w architekturze. Poznała wszystkich z mojej pracy jako jedna z pierwszych i nielicznych osób. Zawsze dostawałam od niej prezenty na różne okazje i nie chodzi o to, że mi kupowała coś, a o sam gest, że chciała mi coś podarować. Nie zawsze trafiały w gusta te prezenty, ale do dziś mam poduszkę z wydrukowaną podobizną Yorka. Yorka, ponieważ nie było Shih Tzu, a K. nazywa tę poduszkę kotem. Pamiętam, jak angażowała się na tyle, ile mogła, aby móc mieć wspólny język z każdym z jej dzieci albo po prostu próbowała rozumieć ich pasje. Np jak R. grał w jedną grę, a ona wybrała książkę, która opowiada o historii tej gry. Pamiętam, jak nauczyła mnie najważniejszej lekcji w życiu. Powiedziała: "Emi, nic w życiu nie musisz". I to było w kontekście jej syna, że ja nic nie muszę wobec nikogo. Pisząc to teraz, jeszcze bardziej uderza we mnie to, że ona była w tej sytuacji po mojej stronie. Albo bezstronna? A ja znam z doświadczenia sytuacje, w których rodzic, zamiast przyznać, że ich dziecko po prostu zjebało, dalej trzymało ich stronę, obwiniając lub dając wykład mnie. Pamiętam też jak pierwszy raz wsiadła na rower elektryczny, lata temu zanim to stało się modne/popularne i wjechała w mur. Gardzę sobą na myśl, że nie byłam na tyle emocjonalnie dojrzała, żeby zareagować inaczej niż wybuchem śmiechu. Pocieszam się jedynie, że na szczęście (chyba) nic poważnego jej się nie stało. Myślę, że na zawsze mama P. będzie miała specjalne miejsce w moim martwym sercu. Zwłaszcza mając świadomość ile w życiu przeszła, wiedząc, że nie była w pełni szczęśliwa i że z czasem musiała odbudować życie na nowo. Mam nadzieję, że teraz jest znacznie szczęśliwsza i że niczego w życiu jej nie brakuję. Kusi mnie, żeby do niej napisać, ale tego nie zrobię. Nie mogę wykonać pierwszego kroku i muszę zaakceptować, że nie mamy siebie w swoich życiach na tym etapie.