Friday, March 15, 2024

1+1


Niby tacy sami, a jednak różni. Każdy chyba próbuje znaleźć między nimi podobieństwa, a ja ze wszystkich sił staram się szukać różnic, ale tak, aby nie porównywać który jest lepszy lub gorszy, a po prostu aby każdy z nich miał ‚swoją’ cechę.

Na ten moment, o ile to sprawiedliwe ocenić toddlera z niemowlakiem, to K1 wydaje się być dzieckiem, który od zawsze chętniej wszystko jadło i które umie się bawić samodzielnie. K2 też potrafi sam się sobą zająć, ale mam wrażenie, że bardziej potrzebuje towarzystwa, albo przynajmniej kogoś w zasięgu wzroku. Nie pamiętam, żeby K1 tak miał będąc w jego wieku, ale prawda jest też taka, że ja już niewiele pamiętam, co powinno mnie bardziej motywować do zapisywania różnych spostrzeżeń do których ja lub chłopcy, będziemy mogli wrócić w przyszłości. K2 na pewno, zdecydowanie mniej lubi/potrzebuje jeść i zdecydowanie woli spać. Oczywiście nie wtedy, kiedy od niego tego oczekuję - śmiech przez łzy. 

Często myślę o tym, ile moich łez miało i ma na nich wpływ. Jak bardzo moje zdrowie psychiczne miało i ma wpływ na ich osobowość, czy mój niski nastrój bardzo negatywnie wpłynął na ich życie płodowe, a co za tym idzie, na ich życie obecne. 

Wiem, że macierzyństwo, jak wiele innych rzeczy, nie jest moją najmocniejszą stroną. Tłumaczę to sobie, że to przez wieczny deszcz i brak jakościowej ilości snu. Ale może ja po prostu się do tego nie nadaję? Pociesza mnie fakt, że chłopcy lubią ze sobą spędzać czas, przynajmniej na te chwile, mimo, że nie mogą się jeszcze ze sobą się bawić lub bić. 

K1 uwielbia mówić do swojego młodszego brata, przynosić mu zabawki i dawać mu całusy. K2 z kolei uwielbia patrzeć na starszego brata, zawsze szuka go wzrokiem i uśmiecha się kiedy ich oczy się spotykają. Niesamowite ile mają w sobie miłości wobec siebie, podczas gdy ja nie potrafię praktycznie niczym się ekscytować. 

Mam coraz więcej koleżanek-matek, w różnych sytuacjach życiowych. Te znajomości pomagają mi pamiętać, że każda z nas ma jakiś powód do narzekania i całkiem często mamy te same powody. Żadna z sytuacji nie jest w pełni lepsza czy gorsza od drugiej, po prostu każda z nas jest inna. Ale jestem pełna podziwu ile spokoju w sobie mają(ja nie mam ani siły ani ochoty ukrywać, że wszystko gra), energii i chęci. 

Podczas gdy ja, mam wrażenie że cały czas, każdego dnia muszę walczyć. Albo z dwu i pol latkiem albo z dorosłymi, z którymi mam kontakt. Wieczna walka, która sprawia że tęsknię za czasami piaseczyńskiej, kiedy to pranie robiłam co dwa tygodnie i mogłam dosłownie robić co tylko chciałam, nikomu się z tego nie tłumaczyć. 

Teraz zostaje mi tylko leżeć, póki mogę, wyrzucić z siebie tyle, ile w stanie jestem zaakceptować aby wyrzucić w cyberprzestrzeń, mając z tyłu głowy ryzyko konsekwencji, że ktoś kiedyś znajdzie te słowa i wykorzysta przeciwko mnie. Więc wyrzucam z siebie myśli, ale ocenzurowane. Zastanawia mnie to, czy moje koleżanki/znajome matki mają chociaż podobne rozterki, czy naprawdę mają lepiej bo … i tu wstaw różny powód. 

Ale z pozytywów. Z ostatnich dni, to co się wydarzyło, a co chcę zapamiętać, więc zapisuję: 

K1 gada coraz więcej i to prawie w każdym możliwym języku. Jego pamięć jest niewiarygodnie dobra, przez co muszę pamiętać żeby zacząć gryźć się w język, bo prędzej czy później będzie powtarzał to co usłyszał. Jest niesamowicie spostrzegawczy, ciekawy świata, uwielbia krzyczeć, skakać i się przytulać. No i kocha cukier, ale kogo to dziwi.

K2 z kolei chwyta się wszystkiego, co znajdzie się w zasięgu jego ręki. Bardzo chętnie drapie siebie lub napotkane rzeczy. Nie lubi słońca, najchętniej zasypia w wózku, niezależnie od tego ile czasu minęło od ostatniego posiłku i czy zamiast spać, nie powinien przypadkiem jeść. Jest chyba zmarzluchem, bo nie przeszkadza mu ilość warstw ubrań ani kocyków. Ale z kolei nie przeszkadza mu również dotyk zimnej mokrej chusteczki, tylko wzdryga się kiedy ja mam bardzo zimne (dopiero co umyte) dłonie. 


Thursday, October 19, 2023

Village


Bez cienia wątpliwości, wychowywanie ‚takes a village’. Mama przyjechała i ‚tylko’ gotuje, ale sam fakt, że nie muszę myśleć 3-4 razy dziennie, każdego dnia co będziemy jeść odciążyło mi głowę. I fakt, że nie muszę zrywać się z rana do K. Ale zauważyłam, że teraz każdego dnia bawi się albo puzzlami z czuczu albo ogląda książkę ‚rok na ulicy czereśniowej’. Bardzo jest zainteresowany zabawkami od swoich cioć.


Nie wiem czy wiele czy niewiele, ale jednak znacznie ułatwia przeżycie macierzyństwa. Mam więcej czasu i energii bawić się z K., chociaż z cierpliwością nadal jest ciężko. Tłumaczę się sobie na wiele różnych sposobów, ale to wszystko utwierdza mnie w przekonaniu, że trzeba mieć wioskę/zaplecze przy dzieciach. Albo jak ktoś to ładnie ujął w internecie - trzeba mieć kasę aby zapłacić za taką wioskę. 

Powoli buduję sobie sieć mam z dziećmi w podobnym wieku i to bardzo pomaga, taka sieć wsparcia kobiet, które rozumieją przez co każda z nas przechodzi. Podobne problemy pocieszają i pomagają się z nich śmiać. K. Każdego dnia pyta się o swoich znajomych: Tommy? Sofia? Ayla? I mówi coraz więcej i więcej. Podsłuchuje rozmowy i wyłapuje słowa, które jest w stanie jako tako powtórzyć, ostatnio to głównie po wietnamsku, bo to są krótkie słowa. 

Z początku martwiłam się, że niewiele mówi, ale radzi sobie nie najgorzej, tak myślę. Oczywiście powinien jak najszybciej nauczyć się komunikować po holendersku, ale dla mnie najważniejsze jest to, że jestem w 80% stanie go zrozumieć, niezależnie w jakim języku do mnie mówi. I tego się trzymam. 


Saturday, October 7, 2023

Types of people to hold on to





Platonic soulmates.
Read-together-in-silence friends.
The person you feel safe to ugly cry in front of.
The person you feel safe falling asleep next to.
The person you feel safe being your full, messy self around. 
Your chosen family.
"Let's take a walk" pals.
Over-active listeners.
People who aren't afraid to love openly, even if there are no guarantees. 
People who aren't afraid to stand up for what's right, even if makes them less liked. 
Someone who invites your inner child to play. 
Anyone who you'd run through the airport for.
The hopeful.
The endlessly kind. 
The goofy-hearted.
Beutiful minds.
Gentle souls. 
People who inspire you to dream bigger.
People who remind you that you are not alone.
Hold them close, love them hard.

 

Znalezione na tiktoku. Zajęło mi mnóstwo lat, aby zmienić towarzystwo z męskiego na damskie. Oczywiście płeć nie ma znaczenia i nie mówię, że kobiety są lepsze (choć może są?), ale jednak przyjaźń z kobietą to inny wymiar i inna jakość życia. Inny poziom wsparcia i zrozumienia, i chociaż nadal mam kumpli, którzy grają mi na nerwach, to wiem, że i tak mogę na nich liczyć. Ale nie zrozumieją w pełni moich rozsterek jako matka, a koleżanki, bez względu na to czy same mają dzieci, zrozumieją albo wyrażą większą empatię i wyrozumiałość.

Dlatego jestem bardzo wdzięczna za Monię, Kinię i Wiktorię, którym mogę się wygadać z różnych problemów i dzięki którym czuję się odrobinę mniej samotnie.


Friday, September 22, 2023

Sweet Boy vol. 2


 Mój słodki łobuz kończy 2 lata. 

To prawda co mówią. "Days are long, but years are short". 

Zwłaszcza ostatnio dni się dłużą, gdy K. płacze z niezrozumiałego dla mnie powodu. Staram się czytać jak najwięcej się da, o wychowywaniu i rozumieniu dzieci, ale kiedy przychodzi co do czego, nie jest mi łatwo korzystać z wiedzy, którą nabyłam. Albo z informacji, które dopiero co mi mignęły przed oczami. K. uczy mnie cierpliwości, zrozumienia i staram się pamiętać, że jest tylko dzieckiem i jego bezwarunkowa miłość nie trwa ani wiecznie ani nie jest dana na zawsze. Staram się chłonąć momenty i pamiętać o nich jak najdłużej się da. 

Jak np. fakt, że K. bacznie obserwuje co się wokół niego dzieje. Oczywiście, nie jest to zjawisko unikalne, ale jako rodzic, myślę, że moje dziecko jest najmądrzejsze. K. wyłapuje coraz więcej słów w różnych językach i na ten moment, w 90% rozumiem co mówi. Jeszcze. Z nowych słów jakich nauczył się mówić w ostatnim czasie, w miarę poprawnie i nie po swojemu to:

  1. all done
  2. tv
  3. apple
  4. baby
  5. black
  6. white
  7. pink
  8. purple
  9. blue
  10. an (po wietnamsku, jeść)
  11. mui  (po wietnamsku, nos)
  12. coco
  13. two
  14. four
  15. five
  16. boobie
  17. sorry
  18. burp 
  19. stop
  20. tay (po wietnamsku, ręka)

Pozostałych słów nie wymieniam, bo już znał, ale widzę, że teraz coraz więcej i więcej rozumie, ale nie koniecznie umie powtórzyć słowa (jak np. fakt, że powie cookie, ale please nie przejdzie przez gardło)."Go" to nadal dla niego synonim "green", tak jak "stop" to "red". "Woof woof" to dog, "minah" to "Cat", "E-I-E-I-O" (z piosenki old mcdonlad had a farm) to "pig".

Zaczyna czuć dyskomfort, kiedy ma pełną pieluchę i informuje mnie o tym. No chyba, że jest zbyt zajęty zabawą i ja zauważę, że coś mu wisi w kroku. Wtedy krzyczy "no no no" i albo ucieka, albo mnie odpycha od siebie. 

A i odkąd nauczył się mówić "no", czyli od naszej majowej wizyty w Polsce, coraz częściej i częściej mówi "no". Dosłownie w ostatnich dniach nie mówi nic innego. To jego reakcja na wszystko co powiem, od "pora jeść" do "ej, jak tak robisz, to mnie boli". Mam nadzieję, że to tylko taki etap, bo często właśnie po "no" jest płacz. A ja często tracę cierpliwość, niestety. Ale jednocześnie jak najczęściej staram się później przepraszać za swoją reakcję i tłumaczyć mu, że nie zachowałam się odpowiednio, że ma prawo do swoich emocji i że przykro mi, że straciłam kontrolę nad sobą. 

Liczę, że to rozumie lub że wkrótce zrozumie.

Nie ma dnia, abym nie myślała o innych mamach i zastanawiała się jak one sobie radzą. Jak być mamą i nie zatracić siebie, cokolwiek to znaczy. Zwłaszcza myślę o mamie P., jak ona radziła sobie z czwórką dzieci, gotując każdego dnia inne danie, dla sześciu osób! Przynajmniej 1-2-3 posiłki przez 10 lat. I wychowując ich. I ogólnie prowadząc gospodarstwo domowe. Ja, po zrobieniu klopsików w sosie grzybowym (nota bene, bardzo dobrych, w życiu tak mi dobrze sos nie wyszedł) i upieczeniu muffinek czekoladowych z okazji urodzin K., czuje się wypruta.

Macierzyństwo jest dla mnie bardzo trudne. W wielu kwestiach czuję się osamotniona, chociaż mam koleżanki, które też mają dzieci, ale wiem, że one mają znacznie większe wsparcie i nie czuję, aby mnie rozumiały w niektórych kwestiach. Ale "pocieszam się" myślą, że (choć nie powinnam porównywać) K. na tle innych dzieci, może nie jest geniuszem, ale nie odbiega od nich znacząco. Rozwija się w podobnym tempie i to mi daje ulgę, że idzie mi chyba całkiem nieźle. 

Nie chcę, żeby to zabrzmiało, że przypisuje sobie wszystkie jego sukcesy swojemu stylowi wychowywania, wiem, że to w głównej mierze zależy od jego osobowości i inteligencji. Ale chcę myśleć i pamiętać, że daje mu wystarczająco dobre narzędzia do rozwoju i że nie hamuje jego możliwości. Chciałabym móc dać mu wszystko, czego pragnie i potrzebuje. Być wsparciem i świadkiem jego sukcesów. Ta nasza przygoda trwa już 2 lata i mam nadzieję, że niezależnie od okoliczności, będę dla niego wystarczająco dobrą mamą. Że będziemy mieć lepsze relacje, niż ja z moimi rodzicami.

Wszystkiego najlepszego mój łobuzie. Bądź szczęśliwszy od nas wszystkich.




Monday, August 14, 2023

Mama

Już wiem na tym etapie, że to będzie dość długi i prawdopodobnie edytowalny post. Edytowalny w tym sensie, że będę z biegiem czasu dodawać nowe wspomnienia związane z tym słowem. Mama. 

Kim jest mama? Jaką pełni rolę? I czy tak istotną?

Chociaż nie wiem od czego zacząć. Od tego, że sama jestem mamą? I jak abstrakcyjna jest ta rola dla mnie, choć może powinnam powiedzieć surrealistyczna. Myślę, że to dlatego, że żyję jak robot, zwłaszcza w kraju, za którym szczerze nie przepadam. Robię rzeczy mimowolnie, mechanicznie. Jest mały człowiek, który jest zależny ode mnie, zwłaszcza w ostatnich dniach, nie odstępuje mi prawie na krok. Wiem, że muszę o niego dbać, zmienić pieluchy, zapewnić rozrywkę, odżywić, pilnować okien aktywności i drzemek etc etc. Ale jak się łapię na tym, że JESTEM CZYJĄŚ MAMĄ. To ta myśl zaskakuje mnie tak samo mocno, jak w pierwszej chwili gdy odkryłam, że jestem w ciąży. Niewiele się od tamtego momentu zmieniło, a jednocześnie tak wiele. Gdy widzę zdjęcia znajomych, w moim wieku lub nieco młodszych, z ich dzieckiem/dziećmi to moja pierwsza myśl: nie jesteś za młoda/y? Mimo, że jesteśmy (prawie) rówieśnikami i ja też mam dziecko. Mam pełną świadomość odpowiedzialności za mojego K., że nie chcę popełniać błędów moich rodziców i być jak najbardziej dostępna emocjonalnie. Ale jest to ciężka praca, dalej popełniam błędy i mimo wszystko, dalej szokuje mnie, że jestem mamą. 

Z całą pewnością, odkąd jestem w tej roli, moje zdanie na temat macierzyństwa i ogólny światopogląd jest inny, niż wcześniej. Na pewno dopiero teraz mam pełną wiedzę i świadomość tego, jak ciężka jest ta niewidzialna praca. Wcześniej niby to też wiedziałam, chociażby podświadomie, ale nie byłam zielonego pojęcia, ile wysiłku stoi za macierzyństwem. Jaka to z reguły jest samotna podróż i ilu poświęceń wymaga. Nie ma dnia, abym nie myślała o różnych mamach moich bliższych lub dalszych znajomych. Jak one sobie radziły, kiedy nie było tak dostępnej wiedzy(bo nie było sieci) albo presji lub głosów innych matek, że im też jest ciężko. 

Życie to jest sztuka wyboru. I ja każdego dnia, staram się wybierać jak najlepiej. Staram się wybierać K. ponad moje potrzeby, a jednocześnie pamiętać, że przecież ja też jestem ważna. Staram się wybierać spokój i opanowanie, mimo, że przed chwilą, gotowa byłam rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Wybierać mniejsze zło kosztem.. no właśnie. Kosztem czego? Bo tu już znowu wchodzi moja wątpliwość i kwestionowanie gdzie leży granica. Granica rozsądnego zachowania a byciem konformistką. Granica odpuszczania a wychowania. Tego typu dylematy. Jak wspomniałam wcześniej, czuję silną potrzebę myślenia o cudzych mamach. Jak je odbierałam w dzieciństwie, a jak teraz. Potrzebę porównywania się do nich, potrzebę dostrzegania i kwestionowania różnych decyzji/momentów/ogólnego zachowania. Część z nich, którą podziwiałam i brałam na swój wzór, z perspektywy czasu, chyba była samotna. Tak mi się wydaję, bo raczej nie dane będzie mi się ich zapytać lub doczekać się szczerej odpowiedzi. No bo kto chciałby się przyznać do porażki? Albo do tego, że mogło podjąć lepsze decyzje? Albo po prostu, że się było samotną i nieszczęśliwą w macierzyństwie. Do dziś wypieram od siebie myśl albo ogólny proces żałoby związanej z poronieniem. Racjonalizuje każdy etap tego doświadczenia i nie dopuszczam do siebie myśli, że mogę być smutna z tego powodu, wiedząc, że inni mają gorzej. Może kiedyś ten smutek rozjedzie mnie jak rozpędzone auto albo i nie, bo czasami do perfekcji opanowuje sztukę obojętności. Choć szczerze mówiąc, miewam chwile, że przeraża mnie moja obojętność i nieumiejętność posiadania emocji na dany temat. Ale raz jeszcze, szybko to sobie racjonalizuje i życie trwa dalej. 

Moja mama. Od najmłodszych lat jestem świadoma, że jest daleka od ideału. Nie wiem czy to wynika z tego powodu, że wychowałam się w rodzinie Wietnamskiej, więc krytyka jest na poziomie dziennym czy po prostu byłam na tyle dojrzała w młodym wieku, że dostrzegałam jej wady. Po prostu już jako dziecko, wiedziałam, że nie jest najlepsza. Nie jest najładniejsza. Nie jest najcieplejsza. Nie jest po prostu naj. Ale widzę i podziwiam ile w życiu przeszła, żeby być tu gdzie jest. Ile musiała poświęcić, ile odwagi i determinacji od niej wymagało, ile przeszkód miała na swojej drodze. Wiem, że nigdy nie będę taka jak ona. W dobrym i złym znaczeniu. Jako jej córka, jestem w stanie dużo zrozumieć, dużo sobie wytłumaczyć. Ale jako mama? Nie jestem w stanie wielu rzeczy jej wybaczyć ani zapomnieć. Też dlatego, że nikt mnie tego nie nauczył. Ale głównie dlatego, że nadrzędna rola mamy to ochrona dziecka. A ja nie do końca czułam się chroniona, na pewno nie we wszystkich aspektach życia, nie w tych najważniejszych. Oczywiście moja mama zapewniła mi wszystko co potrzebowałam, co wg niej potrzebowałam z kwestii materialnych. Mogłabym również ją obwinić o każdą moją życiową porażkę (tak samo mojego tatę), ale chyba jestem na takim etapie(dorosłość), że muszę wziąć odpowiedzialność za siebie i sama siebie naprawić, aby nie kontynuować tej traumy rodzinnej. Doceniam to, że moja mama się stara. Nie tak jak bym tego oczekiwała, mimo że staram się mieć jak najmniejsze oczekiwania, ale ogólnie rzecz biorąc się stara. To tylko moje domysły, ale chyba w miarę akceptuje mój sposób macierzyństwa, moje zasady. Fakt, że kontakt z wnukiem to przywilej a nie prawo. Może ma też świadomość, że w momencie w którym ja poczuję zagrożenie, jestem w stanie realnie odciąć się od niej i pozostałych ludzi, aby zapewnić sobie i mojemu dziecku ochronę. Wysyła nam rzeczy, które sama zamawiam albo o które proszę, aby nam kupiła - przyznaję, że czasami nie doceniam tego gestu, ale potrzebuje po prostu przypomnienia od świata, że nie każda babcia chce pomagać. Czasami o tym zapominam. Moja mama ma wiele wad i nie czuję nawet połowy wsparcia, którego od niej potrzebuję i raczej mam świadomość, że nie mogę w pełni na niej polegać, ale chcę aby K. miał dzieciństwo, którego ja nie miałam, czyli w tym przypadków kontakt z babcią i dziadkiem. Myślę, że przez to, że sama nie miałam kontaktu z dziadkami i nie dorastałam wśród babć i dziadków sprawiło, że nie umiem się odnaleźć? Albo po prostu tolerować starszych ludzi. Tak to sobie właśnie tłumaczę. Wiem, że to ludzie z krwi i z kości, z mniej lub bardziej ciekawą historią, wiedzą do przekazania. Ale ja po prostu nie odnajduję się w ich towarzystwie. 

Jeśli miałabym chronologicznie wymieniać mamy, które zapadły mi w pamięć to chyba w pierwszej kolejności powinna znaleźć się mama Karola. 

Mama Karola, pani Agnieszka, to mama, która wydawała mi się, być zawsze ze wszystkim na bieżąco, w kwestiach swoich dzieci. Zawsze aktywna na tle klasy, aby wziąć udział w wycieczkach czy innych zorganizowanych wydarzeniach, na których był potrzebny dodatkowy rodzic. Pamiętam, że bardzo mu zazdrościłam Karolowi takiej mamy. Uśmiechnięta, wyluzowana i z racji, że mieszkaliśmy w jednym bloku, a ja i Karol byliśmy w jednej klasie, to czasami mnie odbierała ze szkoły albo zawoziła na czyjeś urodziny. Chyba raz nawet wzięła ode mnie plecak, żebym nie musiała nosić, ale wtedy czułam radość. Jakbym była jedną z nich. I Karol zawsze mógł z nią swobodnie rozmawiać i żartować, to było i jest coś dla mnie tak obcego. Ta więź. Z czasem nauczyłam się mieć podobny poziom swobody, ale z cudzymi mamami. 

Kolejna mama, to mama Mai. Nigdy chyba nie zapomnę dwóch kulinarnych szoków jakie doświadczyłam w domu Mai i które wspominam z dużym sentymentem. Kanapka z szynką, pomidorem i szczypiorkiem oraz tort naleśnikowy ze szpinakiem. Pamiętam, że mama Mai, również pani Agnieszka, zawsze gotowała dobrze. Ale te dwie potrawy przypadły mi do głowy, core memory. Czułam się zawsze mile widziana u nich w domu, był taki etap, że Maja była moją najlepszą przyjaciółką, więc spędzałyśmy czas praktycznie codziennie razem, w szkole i poza nią. Mogłam u niej nocować, bawiłyśmy się na różne sposoby, a jej mama zawsze była w domu dbać o ognisko domowe. Pamiętam, jak Maja chwaliła się rysunkiem swojej mamy, która narysowała głowę konia i jak trudna jest to umiejętność. Nadal myślę, że to starsze pokolenie to chyba wszystko umiało, wszyscy chyba umieli rysować. Ale teraz, jak jestem starsza, mam też świadomość, że jej mama miewała gorsze chwile. Dużo gorsze niż bym podejrzewała i że ich relacja córka-matka, nie były zawsze dobre. Ale tego nie widziałam, kiedy byłam w podstawówce.

Z mamą Asi, panią Basią, nie mam zbyt wiele wspomnień albo skojarzeń. Pamiętam, że w pewnym momencie musiała być na diecie, ze względu na jakąś operację i byłam w szoku, że w związku z tym cała rodzina będzie się odżywiała jak ona. Albo przynajmniej jak mąż. Szok wynikał i dalej wynika tylko z powodu tego, że nie spodziewałam się takiego wsparcia dla niej. Coś, co każda z nas powinna doświadczyć, a nie zawsze doświadcza. 

Mama Weroniki S., pani Ela, z kolei kojarzy mi się z elegancją. Teraz rozumiem, że to wiąże się z pewnym poziomem zarabiania, rodzajem rodziny w jakiej się wychowało etc etc. Ale wtedy postrzegałam ją jako panią, która pracuje w gabinecie dentystycznym i ma czas na fitness, ogólnie o siebie dba fizycznie, ale też podąża za modą. Nie rozumiałam tego stylu życia, ale teraz już wiem, że jest to coś, o czym wiele wiele kobiet marzy. Wyczucie gustu i umiejętność odnajdowania się w towarzystwie. Nie wydawała mi się być typową gospodynią domową, ale zdecydowanie odbiegała od norm. Teraz określałabym ją jako instamama. Zdrowe odżywianie (brak słodyczy w domu), styl życia i poczucie estetyki. 

Zastanawiam się czy były jakieś inne mamy, które wywarły na mnie wrażenie, ale chyba nikt przed mamą P., panią Gosią, nie był. Chociaż dla mnie to była zawsze pani. Zawsze starałam się odnosić się do niej z szacunkiem i nie wiedziałam, jak się do niej zwracać, żeby pokazać, że czuję się dobrze w jej towarzystwie, ale "znam swoje miejsce" i nie chcę przekroczyć granicy. To mama, która jest moim wzorem, top of the top. Wiem, że idealizuję jej osobę, kojarzę historię jej dzieci, ich punkt widzenia, nieco odmienny od jej, ale mimo wszystko, jest mamą, którą sama chcę być. Mama czwórki dzieci, a różnica wiekowa pomiędzy nimi to średnio 2lata. Nie zazdroszczę ilości dzieci ani ilości gigantycznej pracy, jaką włożyła, ale podziwiam jak to przetrwała. To najcieplejsza mama, jaką spotkałam. Albo która sprawiła, że czułam się akceptowana. I żałuję, że nie dostrzegałam tego wówczas tylko doceniam to teraz, grubo po czasie. Pamiętam doskonale tę górę jedzenia jaką gotowała każdego dnia i zawsze była porcja dla mnie, przypadkowego dodatkowego dziecka. Mając świadomość ile musiała się nagotować, dalej nie jestem w stanie w pełni pojąć jak ona to robiła przez co najmniej 20 lat. Dzień w dzień. Pamiętam te dania: rolady, kluski śląskie, najróżniejsze zupy, mielone, schabowe, ilości ziemniaków w różnej postaci, ciast czy naleśników. Ile ona musiała się nastać przy tej kuchni i ile było sprzątania to wie tylko ona i jej dzieci. Pamiętam, że upiekła specjalnie dla mnie, oddzielną blachę sernika bez rodzynek, bo pamiętała, że nie lubię rodzynek w serniku. Fakt, że pamiętała doskonale, że nie mogę jeść krewetek i zawsze tego pilnowała, niezależnie od tego czy byliśmy w restauracji w Polsce czy zagranicą. Zawsze mnie wspierała i dopingowała - nawet przyszła do mojej pracy z ulubioną bezą, bo pamiętała jaką i gdzie lubię i chciała celebrować moją pierwszą pracę w architekturze. Poznała wszystkich z mojej pracy jako jedna z pierwszych i nielicznych osób. Zawsze dostawałam od niej prezenty na różne okazje i nie chodzi o to, że mi kupowała coś, a o sam gest, że chciała mi coś podarować. Nie zawsze trafiały w gusta te prezenty, ale do dziś mam poduszkę z wydrukowaną podobizną Yorka. Yorka, ponieważ nie było Shih Tzu, a K. nazywa tę poduszkę kotem. Pamiętam, jak angażowała się na tyle, ile mogła, aby móc mieć wspólny język z każdym z jej dzieci albo po prostu próbowała rozumieć ich pasje. Np jak R. grał w jedną grę, a ona wybrała książkę, która opowiada o historii tej gry. Pamiętam, jak nauczyła mnie najważniejszej lekcji w życiu. Powiedziała: "Emi, nic w życiu nie musisz". I to było w kontekście jej syna, że ja nic nie muszę wobec nikogo. Pisząc to teraz, jeszcze bardziej uderza we mnie to, że ona była w tej sytuacji po mojej stronie. Albo bezstronna? A ja znam z doświadczenia sytuacje, w których rodzic, zamiast przyznać, że ich dziecko po prostu zjebało, dalej trzymało ich stronę, obwiniając lub dając wykład mnie. Pamiętam też jak pierwszy raz wsiadła na rower elektryczny, lata temu zanim to stało się modne/popularne i wjechała w mur. Gardzę sobą na myśl, że nie byłam na tyle emocjonalnie dojrzała, żeby zareagować inaczej niż wybuchem śmiechu. Pocieszam się jedynie, że na szczęście (chyba) nic poważnego jej się nie stało. Myślę, że na zawsze mama P. będzie miała specjalne miejsce w moim martwym sercu. Zwłaszcza mając świadomość ile w życiu przeszła, wiedząc, że nie była w pełni szczęśliwa i że z czasem musiała odbudować życie na nowo. Mam nadzieję, że teraz jest znacznie szczęśliwsza i że niczego w życiu jej nie brakuję. Kusi mnie, żeby do niej napisać, ale tego nie zrobię. Nie mogę wykonać pierwszego kroku i muszę zaakceptować, że nie mamy siebie w swoich życiach na tym etapie.



Monday, August 7, 2023

Tuesday, July 25, 2023

huggies

 


Zostawiam na pamiątkę, bo taka była idea reinkarnacji tego bloga. I staram się, jako pesymistka, pamiętać jednak te dobre chwile. 

Jak na przykład wczoraj, przed drzemką popołudniową, jak zwykle zmieniałam K. pieluchę i po założeniu nowej oraz czystej piżamy, zapytałam się czy chce kiss kiss, a on oczywiście będąc w fazie no no, powiedział, że nie. Ok, nie namawiam, staram się respektować jego granice. Ale zaskoczył mnie tym, że chce się przytulać. Więc siedział na przewijaku, a ja stałam obok wtulona w niego i tak to trwało chwilę. Nawet nie odpuszczał, jak chciałam go podnieść i przenieść do jego łóżeczka, dalej chciał się przytulać - co się nie zdarza zbyt często, a nawet wręcz w ogóle. Mój prawie dwulatek, chcę zapamiętać tę chwilę.

Chociaż czasami irytuje mnie, jak potrzebuje mojej obecności do każdej czynności - ale tylko wtedy, kiedy jego tata jest obok, wtedy nagle preferuje, żebym to ja umyła mu zęby albo zmieniła pieluchę. Ale jak jesteśmy sami, to już wtedy pokazuje pełną dominację i tylko powtarza no no no i ucieka. Staram się pamiętać, że to taki etap, że to nie będzie trwało wiecznie (bo nic nie trwa), że muszę wziąć wdech i wydech, i odpuścić, ale czasami po całym dniu ogarniania domu, nie ukrywam, jest to męczące zadanie aby nie ulec emocjom. 

Zawsze kiedy łapię się na myśli, że K. jest do mnie przywiązany, po jakimś czasie okazuje się, że to co było kilka tygodni wcześniej, to nic w porównaniu do przywiązania jakie jest w tym momencie. Ostatnio bardziej się buntuje w czasie kąpieli, którą od tygodni, jak nie miesięcy, przygotowuje mu jego tata. To jest ich czas razem, kąpiel i mycie zębów, abym ja w tym czasie mogła skończyć kolację, posprzątać albo po prostu odetchnąć w samotności. A ostatnio, bardziej niż wcześniej, buntuje się i płacze przez cały czas, do momentu aż nie wyjdzie z łazienki i nie złapie mnie za rękę w salonie. Albo do momentu kiedy ja nie przyjdę do łazienki, aby potrzymać go za rękę, w czasie gdy jego tata opłukuje go z piany z mydła. Wcześniej bywało, że popłakiwał, jak tata go podnosił z krzesełka i wynosił do łazienki, ale później już był tylko śmiech i muzyka. Teraz rzadziej się to zdarza. 

A zdjęcie, jakie załączyłam, to z dzisiejszego porannego spaceru. K. był na rowerku biegowym, a ja będąc przezorną mamą (nadal to brzmi surrealistycznie), wzięłam wózek, na wypadek gdyby się jednak zmęczył. Chodziliśmy po okolicy tam, gdzie K. chciał, chociaż ten to chciał głównie poruszać się po ulicy niż po chodniku. Po ok 40 minutach się zmęczył, na szczęście dał się posadzić w wózku (co się nie zdarza często, zwłaszcza bez formy przekupstwa, a tym razem udało się bez żadnych negocjacji). Rowerek na szczęście zmieścił się pod wózkiem, daleko od domu nie byliśmy więc na spokojnie udało się wrócić. Po drodze dałam mu ciasteczko (niby bio, niby dobre dla dzieci, ale nadal z cukrem..) i oczywiście oczy mu się rozświetliły i tylko powtarzał cookie cookie. Ale co się dziwić, że lubi słodkie, ma to po swoich rodzicach, niestety. 

A teraz słyszę, że wybudził się ze swojej drzemki, więc tyle na dziś. Urocze jest to, że bawi się moim misiem, którego dostałam z fabryki misiów Smyka kiedy miałam 12 lat (czyli miś ma 18lat!) i pandą jego taty, który też jest w podobnym wieku.

Monday, June 26, 2023

memories

 


Ostatnio złapałam się na tym, że nie mam szczególnie ekscytujących wspomnień z ostatnich lat. Albo jak wiele rzeczy już nie pamiętam, ale nadal tkwią w głowie pojedyncze sytuacje z dzieciństwa. I chociaż opis ich zmieściłby się w maksymalnie pięciu zdaniach, to chciałabym je gdzieś spisać. Na przyszłość, kiedy całkowicie dopadnie mnie demencja, ale nadal będę w stanie czytać? Albo ktoś mógłby dla mnie czytać, jak moje życie jest zbudowane z nieco przypadkowych wspomnień, które zdążyłam zapisać w sieci. 

Oczywiście ambitnie chciałabym jeszcze móc te wspomnienia jakoś zwizualizować, ale postaram się podejść do tego realistyczniej i po prostu starać się tutaj pisać częściej. Potrzebuje również oderwać się od codziennego życia, które nie jest złe, ale nie jest czymś czego oczekiwałam albo czymś, na co byłam przygotowana. Ale w tym całym chaosie, staram się zapamiętywać te dobre chwile z moim małym człowiekiem i staram się doceniać to co mam i to co miałam. Zwłaszcza dzisiaj.

Thursday, September 22, 2022

Sweet boy

Czasami zastanawiam się „co by było gdyby” i tęsknię za życiem które mogłabym mieć. Żałuję chwil, które nigdy nie nastąpiły, chociażby dlatego, że miałam zbyt wysokie oczekiwania i rzeczywistość je zweryfikowała. Ale jestem wdzięczna za to, co dał mi mój chłopiec. I owszem, czasami jest bardzo ciężko, ale nie zamieniłabym go na nic innego. Uczy mnie cierpliwości i radości, pomaga mi pamiętać o osobie, która dała mi najwięcej ciepła i lekcji o miłości, zwłaszcza tej matczynej. Ale nie ukrywam, że choć czasami, a nawet często za nim nie nadążam, to z każdym dniem wydaje mi się, że jest łatwiej. Że coraz lepiej siebie rozumiemy. Taką mam przynajmniej nadzieję.


Wszystkiego najlepszego mój łobuzie. Bądź szczęśliwszy od nas wszystkich.





Sunday, August 15, 2021

Friday, June 4, 2021