Bez cienia wątpliwości, wychowywanie ‚takes a village’. Mama przyjechała i ‚tylko’ gotuje, ale sam fakt, że nie muszę myśleć 3-4 razy dziennie, każdego dnia co będziemy jeść odciążyło mi głowę. I fakt, że nie muszę zrywać się z rana do K. Ale zauważyłam, że teraz każdego dnia bawi się albo puzzlami z czuczu albo ogląda książkę ‚rok na ulicy czereśniowej’. Bardzo jest zainteresowany zabawkami od swoich cioć.
Nie wiem czy wiele czy niewiele, ale jednak znacznie ułatwia przeżycie macierzyństwa. Mam więcej czasu i energii bawić się z K., chociaż z cierpliwością nadal jest ciężko. Tłumaczę się sobie na wiele różnych sposobów, ale to wszystko utwierdza mnie w przekonaniu, że trzeba mieć wioskę/zaplecze przy dzieciach. Albo jak ktoś to ładnie ujął w internecie - trzeba mieć kasę aby zapłacić za taką wioskę.
Powoli buduję sobie sieć mam z dziećmi w podobnym wieku i to bardzo pomaga, taka sieć wsparcia kobiet, które rozumieją przez co każda z nas przechodzi. Podobne problemy pocieszają i pomagają się z nich śmiać. K. Każdego dnia pyta się o swoich znajomych: Tommy? Sofia? Ayla? I mówi coraz więcej i więcej. Podsłuchuje rozmowy i wyłapuje słowa, które jest w stanie jako tako powtórzyć, ostatnio to głównie po wietnamsku, bo to są krótkie słowa.
Z początku martwiłam się, że niewiele mówi, ale radzi sobie nie najgorzej, tak myślę. Oczywiście powinien jak najszybciej nauczyć się komunikować po holendersku, ale dla mnie najważniejsze jest to, że jestem w 80% stanie go zrozumieć, niezależnie w jakim języku do mnie mówi. I tego się trzymam.